Krok po Kroku
Jak powstaje obraz?
Malowanie obrazu to nie tylko pędzle i farby. Malowanie zaczyna się dużo wcześniej, w mojej głowie. To tygodnie, a nawet miesiące, kiedy 'trawię’ pomysł, dodaję różne elementy, rezygnuję z nich i na nowo je buduję. Taki mentalny obraz dojrzewa i maceruje się we wszystkich moich dotychczasowych (i nowych) doświadczeniach, ulega wpływom moich nastrojów oraz zmieniającego się świata. Tylko po to, żeby pewnego dnia niespodziewanie i bez żadnej zapowiedzi wybuchnąć na płótnie.
Wtedy zazwyczaj zdaję sobie sprawę ile przede mną jeszcze nauki, bo te tygodnie dorastania obrazu w głowie to o kant dupy potłuc! Naprawdę, jakbym nie wiem jak bardzo się starał, to kiedy zaczynam fizycznie przelewać myśli z głowy na płótno – zawsze wygląda to jakoś inaczej niż mi się wcześniej 'widziało’.
Ma to swoje dobre strony. Po pierwsze zdaję sobie sprawę z tego, że cały czas nie jestem taki zdolny jak mi się wydaje. Po drugie nagle taki obraz zaczyna żyć własnym życiem i idzie w zupełnie innym kierunku, co pozwala mi nauczyć się czegoś nowego, zgłębić technikę, wyrazić siebie tu i teraz bez ograniczeń. To chyba najbardziej lubię w mojej pracy – niewiadomą.
Przez ostatnie lata wypracowałem sobie technikę, którą posługuję się przy większości obrazów. Nie jest to technika odkrywcza, ale dla mnie idealna.
Zaczynam od akrylowej podmalówki, która albo jest bardzo ciemna, albo bardzo agresywna w kolorze. Zazwyczaj już na tym etapie wiem, że część z tego bazowego koloru chcę zachować i przemycić w efekcie końcowym. To również buduje wielowarstwowość obrazu, kiedy miejscami osłonięta jest ta pierwsza, szybka warstwa farby. Dosyć wcześnie podejmuję decyzje, które miejsca chciałbym zostawić nie zamalowane. To trochę męczące, żeby w ferworze machania pędzlem nie zachlapać tego, co chcemy zachować. Oj życie malarza jest takie męczące….. 😛
Każda kolejna warstwa to bitwa pomiędzy doborem koloru a wolnością tworzenia. Nie jest tak (przynajmniej u mnie), że kolory wysypują się spod ręki. Z jednej strony chcę malować żywiołowo i intuicyjnie, z drugiej strony patrzę na to, co jest już na płótnie i świadomie wymyślam ciąg dalszy, żeby całość miała 'ręce i nogi’.
Nigdy nie byłem fanem abstrakcji. Lubię mieć wszystko poukładane i zaplanowane. Każdy kolor ma swoje miejsce na palecie, każdy pędzel musi być czysty przed użyciem… Jednak od czasu do czasu pozwalam sobie na kontrolowane szaleństwo i wyłączam myślenie… wtedy kolor sam płynie, a ja nie widzę świata wokoło. Jest tylko paleta i ja.
Całe szczęście kiedy wszystko wyschnie, mogę to moje szaleństwo skontrolować i spokojnie zamalować.
Zauważyłem też, że najtrudniej przychodzi mi decydowanie o doborze koloru tła. Postaci same jakoś się wyłaniają, a tło źle dobrane może zmniejszyć efektywność całości. Zdarza mi się bawić kolorem tła do momentu, kiedy jestem zadowolony.
Przychodzi taki moment podczas pracy, że wiem, że czas kończyć. Mógłbym każdy obraz malować w nieskończoność, zmieniać kolory, przerabiać kompozycję i dodawać kolejne warstwy. Sztuką jest wiedzieć, kiedy obraz jest na tyle atrakcyjny, że sam się obroni, a jednocześnie na tyle świeży, że chce się na niego co jakiś czas spoglądać.
Przez wiele lat uczyłem się tego wyczucia, ale po dziś dzień mam z tym czasami problem. Osobiście nie lubię obrazów 'zamęczonych’ i zamalowanych do każdego milimetra. Fajnie jest zostawić jakiś niedosyt, niedopowiedzenie… Poza tym w głowie już buzuje kolejny pomysł, a tu jeszcze trzeba działkę obrobić, psy nakarmić. Tak jak pisałem wcześniej – oj trudne jest życie malarza.