Moja pracownia
Treehouse by JULAR
Moja pracownia latami była miejscem pożyczonym. Stołem pożyczonym z kuchni, łóżkiem pożyczonym z sypialni, podłogą w salonie. Nigdy nie narzekałem na pracę w domu, wręcz przeciwnie – zawsze można podczas roboty zajrzeć co nowego w lodówce, a przy pracy nad mniej ambitnymi projektami zrobić pranie, umyć okna czy nawet wziąć długą kąpiel w środku dnia. Prawda jest jednak taka, że bardzo dużo pracuję i nieczęsto biorę na warsztat zobowiązania, które nie są dla mnie atrakcyjne – więc okna zawsze były jakby trochę brudne. Poza tym pracownia to pracownia – miejsce, gdzie nie ma znaczenia czy chlapnie się farbą na ścianę, gdzie podłoga z założenia powinna być różnokolorowa, a zlew w łazience nie pozostaje biały na długo. Przy czym zaznaczam od razu, że plamy farby na podłodze nie oznaczają brudu – lubię żyć i pracować w czystym i poukładanym środowisku.
Po przeprowadzce do Portugalii zdecydowałem się na wybudowanie pracowni osobnej od domu. Te dwa budynki dzieli co prawda tylko kilkadziesiąt metrów, więc zawsze mógłbym podskoczyć na chatę i umyć te nieszczęsne okna…
Mam więc swoje miejsce do chlapania, wybudowane przez fantastyczną ekipę z JULAR, portuggalskiej rodzinnej firmy zajmującej się konstrukcjami z drewna. Panowie przyjechali, pomierzyli i raz dwa – gotowe. Bitch, I was gagged!
Przez ostatnie trzy lata zaczynam tutaj dzień od kawy. Pracuję od rana do wieczora, co jakiś czas pozwalając odpocząć oczom przy kojących widokach wzgórz Alentejo ciągnących się po horyzont. A kiedy najdzie mnie mały głód, to otwieram szafkę z ukrytym zapasem czekolady.
Tutaj pędzle nie wysychają a sztalugi cały czas są w gotowości. Tutaj moje psy ucinają sobie popołudniowe drzemki, w tle pyka gramofon, a ja bawię się kolorami. Rzadko się zdarza, że nie zaglądam do pracowni codziennie – może dlatego, że lubię swoją pracę. Nawet kiedy mam gości, to aż mnie ręce swędzą żeby coś jednak zmalować.
Od czasu do czasu słyszę jakim jestem szczęściarzem – tak, jestem szczęśliwym człowiekiem, otaczają mnie wspaniali ludzie, żyję w cudownym miejscu na ziemi, mam ciągły dostęp do czekolady i dobrego wina. Ale posiadanie swojej pracowni nie ma nic wspólnego z byciem szczęściarzem, to wypadkowa mojej ciężkiej pracy i tego, że gdzieś znajduje się ktoś, kto chce mieć jeden z moich obrazów na ścianie. Takie koło – jestem w miejscu, które inspiruje mnie do tworzenia obrazów, których sprzedaż pozwala mi w tym miejscu być. Moje miejsce na ziemi, że tak sobie je egoistycznie przywłaszczę.
Nie bez powodu Rzymianie nazywali tereny obecnej Portugalii Lusitanią. Światło jest tutaj idealne do pracy, powietrze bardzo mało zanieczyszczone. Być może dlatego moje obrazy są bardziej kolorowe i wyraziste. Mieszkając w Polsce malowałem inaczej, po przeprowadzce na Bliski Wschód moje postrzeganie kolorów też było inne – teraz, po powrocie do Europy jestem najbardziej ‘u siebie’, co sprawia, że praca po kilkanaście godzin dziennie tak naprawdę nie jest pracą, a wielką przyjemnością. A pomysły na nowe obrazy mnożą się w głowie jak niegdyś sprowadzone z Europy to Australii króliki. Tylko czasu zawsze brakuje – gdyby doba miała 30 godzin byłbym bardzo szczęśliwy.